Cosi Fan Tutte, czyli o kociej wdzięczności

 

Historia, którą chciałem opowiedzieć, zaczyna się niecały rok temu, w zimie. Do naszego kociego karmnika, na tarasie przy kuchni, przychodziły różne stworzenia. Pewnego razu pojawiła się niezwykła kotka: z dość długim futerkiem, czarno-brązowo-kremowa, z jednolitym beżowym gorsetem, sięgającym pyszczka, i ślicznymi oczami w kształcie migdałów. Wtedy – obraz kociej nędzy i rozpaczy, chuda, z zaniedbanym futerkiem. Pojawiła się, ale była bardzo płochliwa. Uciekała przed nami, choć myślę, że pozostałe koty stołujące się w karmniku wystawiały nam raczej dobre rekomendacje... Spotkałem ją buszującą w śmietniku na ulicy. Musiała być bardzo głodna, ale uciekła w popłochu. Domyślaliśmy się, że przeszła gehennę po tym, jak ktoś ją wyrzucił z domu.

Nie widziałem kotki przez dłuższy czas. Okazało się, że naszym sąsiadom udało im się to kocie nieszczęście, pół ćwierci od śmierci, przygarnąć. Jej język był jedną wielką raną – najwyraźniej rozcięła go sobie, próbując dostać się do jakiejś puszki w śmietniku. Kotka przez kilka tygodni w ogóle nie chciała wychodzić na dwór; przez ten czas udało się ją odkarmić – po zaleczeniu rozcięcia na języku – i doprowadzić do ładu futerko. Z brzydkiego kaczątka (przepraszam wielbicieli tych stworzeń, uważających wszystkie kaczki za piękne) stała się kocią pięknością, ze wspaniałą grubą kitą. I tu zaczęło się robić ciekawie, ale nie dla wszystkich...

Kotka, nazwana przez swoich nowych ludzi Języczkiem, wprowadziła się do domu, w którym mieszkało dwóch rezydentów: "ciepła klucha" o imieniu Perczik oraz kot wielu domów, czyli Filomen (my tak go wołamy w ślad za jego pierwszym człowiekiem; sąsiedzi mówią o nim Batory). Filomen to najżyczliwszy z kotów, przyjaciel wszystkich stworzeń, co wynika skądinąd z jego strategii żywieniowej: pobiera kalorie jak najczęściej i w możliwie największej liczbie miejsc. Perczik przyjechał ze swoimi ludźmi z daleka. Przez pierwsze dwa lata mieszkania obok nas nie wyszedł z domu chyba ani razu, a i potem robił to nieczęsto i niechętnie. Do czasu.

Języczek szybko przystosowała się do nowej sytuacji. Wdzięczność? Nie zna tego słowa. Porządek? Na jej warunkach. Zamiłowanie do spokoju? Tak, po wyrzuceniu "starych" domowników. Piękna kotka zaczęła rządzić w sąsiedztwie, przeganiając Perczika i Filomena z domu. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak z sykiem i pazurami na wierzchu rzucała się na biedne (większe od niej!) kocury, zatrzymując się daleko od swojego płotu, a czasem pod drzewem, na które uciekają ofiary. Wtedy zaczęliśmy kotkę nazywać Zołza albo – bardziej literacko, a z uwzględnieniem jej urody – Milady. Perczik przesiaduje w naszych tujach, albo na działce kolejnych sąsiadów. Filomen bezceremonialnie ładuje się nam do domu i nawet do mojej teczki, o ile otwarta. Tu zasypia... Pewnie nasz dom wydaje mu się oazą spokoju.

Jest już znana w całej prawie okolicy. Poranne rozmowy w dzielnicowym sklepiku prowadzą do jednego wniosku: to niewdzięczna, samolubna i bezczelna zołza. Owszem, śliczna, o nietypowej urodzie, więc zwraca uwagę. Ale co do charakteru… to raczej charakterek, niż charakter. Co ciekawe, pakt o nieagresji Milady zawarła tylko z Teodorem, który na stare lata chyba platonicznie się zakochał. Kiedy widzi za oknem jej cień, od razu prosi, by go wypuścić... bardzo chce dotrzymywać towarzystwa naszej kociej miss. Może uznał, że te śliczne takie muszą być. Teodor jest mądrym kotem, więc pewnie ma rację.

Czy muszę dodawać, że Zołza wkradła się w łaski swoich ludzi, którzy noszą ją na rękach i nie zważają na niedolę tłamszonych samców? W dodatku zabrała się na robienie swoich porządków nie tylko u siebie, ale i na okolicznych działkach. Goni naszego Nikitę na jego terenie! Kilka razy doszło do bójek, w których sczepione koty nie reagowały nawet na wodę laną z węża... a po fakcie można było z pozostawionej kociej wełny prząść nić i robić sweterek. Milady jest przy tym równie inteligentna, jak bezczelna. Sąsiedzi często zostawiają swojego beagle’a przywiązanego smyczą do balustrady. Czy wyobrażacie sobie scenę, w której kotka siedzi naprzeciwko rwącego się do niej psa i patrzy sobie (i słucha), jak ten skomli? Zołza-Milady już wie, że nie jest naszą faworytką. Kiedy rano wychodzę, żeby przegonić ją z naszego tarasu, gdyż Nikita boi się wyjść, patrzy tylko swoimi ślicznymi nie-kocimi oczami w kształcie migdałów, czy mam ubrane buty… Jeśli nie, a trawa mokra, to zatrzymuje się dwa metry od tarasu. Wie, że w skarpetach za nią nie pójdę… Wracam po chwili w butach, to się zatrzymuje metr za swoim płotem. I tak siedzi i patrzy. No, po prostu czarna rozpacz.

Chociaż nie, nie czarna: czarno-brązowa z beżowym gorsetem.

   

powrót na Kocią Stronę Doradcy  |  powrót do Galerii  |  Lista imion