Standardowym tematem narzekań mieszkańców miast – a Gdynia pod tym względem z pewnością nie jest wyjątkiem – jest stan nawierzchni dróg i chodników. Oczywiście, łatwo znaleźć wytłumaczenie dla tego „dyżurnego problemu”. Budżet miejski nie jest niestety z gumy i prace remontowe muszą być jakoś rozłożone w czasie i przestrzeni (czyli w czasoprzestrzeni, jak w starych ogólnowojskowych dowcipach: od Alei Zwycięstwa do października). Mówienie o pracach remontowych jest zresztą pewnym uproszczeniem: naprawiać można jedynie coś istniejącego, a zaskakująco dużo ulic w zbliżonych do centrum dzielnicach Gdyni ma nawierzchnię gruntową albo prowizoryczną, położoną z płyt betonowych. To oczywiście tylko pogarsza sytuację, gdyż w takich przypadkach pracom nad docelową nawierzchnią musi towarzyszyć położenie tzw. infrastruktury technicznej – kanalizacji, rur, kabli itp. A to jest już naprawdę kosztowne.
Z drugiej strony, czy można się dziwić mieszkańcom, którzy jakość jezdni i chodników traktują jako probierz sprawności władz lokalnych? Jest to kwestia zarówno estetyczna, jak i bardzo praktyczna – zwłaszcza, jeśli się nie jest osobą młodą i sprawną. W wielu dzielnicach, w tym w moim Orłowie, odsetek ludzi starszych, o ograniczonej mobilności (jak to się fachowo nazywa), jest wysoki. Tymczasem wiele ulic w tej podobno reprezentacyjnej dzielnicy miasta Gdyni – proszę spojrzeć choćby na ul. Balladyny – w ogóle nie ma chodników, zmuszając mieszkańców do spacerów wśród samochodów i po nierównej nawierzchni jezdni.
Jak sobie radzić z jezdniami i chodnikami, które wołają o remont? Zwłaszcza na wiosnę łatane są największe dziury – to działania doraźne, dość tanie i o efekcie proporcjonalnym do kosztów. Można podjąć się korekty planów budżetowych, lecz budżetowa kołdra zawsze jest zbyt krótka, albo czekać na lepsze czasy – ale te, niestety, już były. Można wreszcie ustawić znaki ograniczenia prędkości lub postawić tablicę „DROGA DO REMONTU”.
Takie właśnie tablice pojawiły się w Orłowie przy ul. Przebendowskich. Zakładam, że z inicjatywy Zarządu Dróg i Zieleni i przy błogosławieństwie władz miasta – gdyż zatwierdzanie planów remontu dróg wykracza poza kompetencje ZDiZ. Są one w pewnym sensie sposobem komunikowania się władz lokalnych z mieszkańcami. Chyba. Nie mam bowiem pewności, do kogo skierowany jest komunikat: do mieszkańców („cieszcie się, albowiem czas remontu przyjdzie”)? Do kierowców („jedź powoli, póki nie naprawimy drogi”)? A może do przyszłego wykonawcy remontu, by przypadkiem nie zaczął prac na niewłaściwej ulicy?
Wiedząc już, że droga będzie remontowana, możemy zadać sobie pytanie – kiedy? Komunikat nie daje nam „jasności w tym temacie”. Pewną wskazówką może być jedynie podobna tablica, umieszczona na chodniku przy Al. Zwycięstwa między ul. Powstania Styczniowego i Stryjską. Nie dysponując pełną dokumentacją możemy jedynie w przybliżeniu stwierdzić, że ma ona około pięciu lat, a chodnik w tym czasie stał się jeszcze bardziej do remontu, niż był. I to jest akcent optymistyczny: im później remont zostanie przeprowadzony, tym bardziej będzie uzasadniony i na dłużej, prawdopodobnie, starczy.
Tak czy inaczej, trzeba docenić nowatorstwo pomysłu. Miasto podejmuje wyrażone publicznie zobowiązanie w stosunku do użytkowników dróg i mieszkańców – wprawdzie bez konkretnego terminu, ale nie od razu Kraków (i jego ulice) zbudowano. Ta koncepcja w samym mieście przebija się chyba nie bez oporów. Świadczy o tym fakt, że kilka miesięcy temu na tejże samej ul. Przebendowskich, na odcinku od Al. Zwycięstwa do morza, ustawiono siedem kolejnych znaków ograniczenia prędkości do 30 km na godzinę (niestety, nie zdążyłem zrobić zdjęcia, a był to obraz całkiem malowniczy). Po czym wszystkie te znaki zdjęto i zastąpiono tablicą „DROGA DO REMONTU”. Nie wiemy jednak, czy jest to ostatnie słowo ZDiZ w tej mierze.
Na koniec jeszcze jeden motyw optymistyczny (trzeba nam takich akcentów): nasze miasto sprzyja przedsiębiorczości. Dobrze więc, że producenci tablic o planowanych remontach dróg i chodników mają jasne i stabilne perspektywy rozwoju. Wszystko wskazuje, że pracy dla nich nie zabraknie.
Jarosław Zysnarski
(opublikowane w Mojej Gdyni, dodatku lokalnym do Gazety Wyborczej)